Niedawno, zainspirowana książką "Świat na talerzu" wg pomysłu Beaty Pawlikowskiej, postanowiłam że przy okazji każdych większych zakupów w markecie kupie sobie jedną rzecz, której jeszcze nigdy nie jadłam. Nie chodzi tu oczywiście o "smakołyki" opisane w książce, takie jak świnki morskie, małpy czy różne robale i mrówki, których nawet jak bym chciała nie dostałabym w chyba żadnym markecie na świecie :). Chodzi o samą chęć wyzbycia się przyzwyczajeń, monotonii i odkrywania czegoś nowego. O namiastkę podróży po świecie, podczas gdy jestem uwięziona w domu. Z drugiej strony sama się już przekonałam, że zazwyczaj te nowości na stałe zamieszkują w mojej kuchni i już nie wyobrażam sobie życia bez nich! (np. yerba mate, ale o tym kiedy indziej). W moim próbowaniu świata pomaga mi market Piotr i Paweł - jak dobrze że jest tak blisko :) Ostatnio np. nabyłam tam sobie sok z brzozy :).
Niby nic nadzwyczajnego, ale nigdy nie piłam. Niby żadna egzotyka, chociaż zamiast wspierać naszych rodzimych producentów wybrałam ten produkcji ukraińskiej (stwierdziłam że pewnie mają tam zdrowsze brzozy:) ). W smaku nie było to żadne odkrycie, taki trochę miód z cytryną, a raczej woda z cukrem i małą ilością cytryny. Ale przynajmniej podobno bardzo zdrowy.
Na drugi rzut poszły owoce. Zawsze tak apetycznie wyglądają, przywołują na myśl egzotyczne krainy. Poza tym wszystkie, jak do tej pory uwielbiam i jeszcze nie udało mi się znaleźć takiego, który by mi nie smakował. Nie wymagają jakiegoś specjalnego przygotowywania więc zawsze mogę zjeść je solo, bez obawy że je jakoś zepsuje w obróbce :) I choć owocowa teoria świata Beaty Pawlikowskiej, z którą się absolutnie zgadzam, mówi o tym że owoce smakują najlepiej w pobliżu miejsc w których rosną i tam powinno się je spożywać, w wyniku chwilowego braku perspektywy na wycieczkę do Ameryki Południowej czy krajów Dalekiego Wschodu oraz w oczekiwaniu na nasze truskawki, postanowiłam popróbować tych importowanych. Jak już będę miała okazję spróbować "prosto z krzaka" to przynajmniej będę miała porównanie :).
I tak oto wybór padł na tamarillo czerwone - koszt 2 zł sztuka.
Nic oczywiście nie było mi o tym cudzie wiadomo więc, tym razem w ramach poznawania świata, wygooglowałam parę ciekawych rzeczy. Po pierwsze, i tu zaskoczenie, tamarillo to krzew pomidorowy! Wydało mi się to dziwne, bo jak dla mnie pachnie melonem... no cóż, pomyślałam że albo mój egzemplarz jest trochę przejrzały (podobno dojrzałe owoce można przechowywać 2 dni!), albo leżał koło melona :).
Wyczytałam też, że "dzika forma tamarillo jest nieznana, dlatego też nie wiadomo z jakiego regionu Ameryki południowej pochodzi. Ponieważ drzewa najlepiej rozwijają się na średnich i dużych wysokościach, podejrzewa się, że ich ojczyzną jest region And od Wenezueli na północy po Argentynę na południu. W latach sześćdziesiątych owoc nazwany został przez nowozelandzkich handlowców tamarillo, najprawdopodobniej dla odróżnienia go od pomidora. Obecnie te pomidorowe drzewa porastają regiony klimatu tropikalnego i subtropikalnego. Importuje się je przez cały rok z Brazylii, Kenii, Kolumbii, Ekwadoru oraz Peru. Nowa Zelandia dostarcza je od kwietnia do października, Afryka Południowa od października do stycznia."
"Owoce jagodowe kształtu jajowatego (10cm) o gładkiej, czerwonawej skórce. Wewnątrz czerwonego galaretowatego miąższu znajdują się liczne nasiona.
Można spożywać je na surowo, dodawać do sałatek warzywnych i owocowych. Są też świetną jarzyną do zup. Z bardziej oryginalnych zastosowań owoców tamarillo warto wspomnieć o tym, że zmiksowany miąższ jest dodatkiem do drinków. Natomiast sok z owoców tamarillo dodany do miodu tworzy pyszny napój orzeźwiający."
Pełna wiedzy o tamarillo postanowiłam go spożyć na surrowo. W tym celu sparzyłam skórkę co, jak w przypadku pomidora pozwoliło mi się jej pozbyć, bo podobno bardzo gorzka (nie omieszkałam tego sprawdzić - potwierdzam, gorzka). Przekroiłam w poprzek na pół i ukazały się czarne pesteczki. Wyczytałam gdzieś że smakuję jak popieprzony pomidor, a na innej stronie że na surowo spożywa się posypany cukrem....hmm..popieprzony pomidor z cukrem byłby na pewno niezwykle interesujący, postanowiłam więc wypróbować obie wersję i zdecydowanie polecam tą drugą. Mój egzemplarz bowiem w smaku nie miał nic z popieprzonego pomidora, a raczej z melonowego pomidora. Tak więc z cukrem smakował wybornie, szczególnie pesteczki i galaretka je otaczająca a im bliżej skórki tym bardziej gorzko.
Przy okazji znalazłam mnóstwo fajnych przepisów z tamarillo w roli głównej, które będą czekały w kolejce do wypróbowania, oraz zupełnie niespodziewanie natknęłam się na coś czego nigdy bym się nie spodziewała i co mnie kompletnie rozłożyło na łopatki !! :D
Papryfiutki - koniecznie chcę je mieć kiedyś na wieczorku panieńskim:)
1 komentarz:
Witaj :)
Jestem pierwszy raz u Ciebie i bardzo mi sie podoba. Na pewno będziesz miała we mnie stałego czytelnika.
Też lubię eksperymentować w kuchni, odwiedzać sklepy z produktami mi nieznanymi i zawsze walczę ze sobą, aby nie wsadzić do koszyka wszystkiego z półki, co mnie zaciekawi. A świat jest ciekawy i smaczny po spróbowaniu bardzo :)
Pierwszy raz widzę papryfiutki chyba kupię nasionka i zobaczymy co z nich z nich wyrośnie, bo w sprzedaży tych specyficznych papryczek jeszcze nie widziałam :)
Pozdrawiam Olga Smile
Prześlij komentarz